×

我們使用cookies幫助改善LingQ。通過流覽本網站,表示你同意我們的 cookie 政策.

image

Stefan Grabiński - Namiętność, Namiętność, 1

Namiętność, 1

Stefan Grabiński

Namiętność

(L'appassionata)

Opowieść wenecka

Nad sestiere di Cannareggio, w samym sercu laguny, wisiała lekka, ledwo dostrzegalna mgła. W blaskach lipcowego słońca przecedzanych przez ten najsubtelniejszy z woali drzemały senne wody Canal Grande, a w nich, jak wyczarowane z bajki, nieprawdopodobnie piękne przeglądały się pałace, wille, domy i kościoły. I widziało się wszystko niby miraż złocisty, powołany do życia przez przepyszną fantazję, niby obraz senny utkany z marzeń artysty w chwilę dziwnej, twórczej szczodroty.

Tylko fala przybrzeżna z cichym chlupotem roztrącająca stopnie schodów, tylko piosenka gondoliera, co przejechał mimo w żałobnej swej łodzi, budziły z zadumy olśnienia i kazały stwierdzać ten ponad wszystko radosny fakt, że jestem naprawdę w Wenecji…

Tak to rozkochany w mieście dożów, pijany czarem architektury i smętkiem czarnych, tajemniczych wód, czekałem w ten cudowny poranek na vaporetto które miało mnie przewieźć na tamtą stronę Wielkiego Kanału. Poza mną był stary, połowy XVIII wieku sięgający kościół S. Marcuola z małym dziedzińcem przed bramą wchodową, po lewej, po drugiej stronie wąskiego rio może najwspanialszy po siedzibie dożów pałac Vendramin-Calergi, ten sam, w którym ostatnie swe tchnienie oddał wielki twórca Nibelungów. Właśnie gdy błądząc spojrzeniem po jego fasadzie odczytywałem dewizę: „Non nobis — Domine — Non nobis”, rozległ się przeciągły, trochę szorstko rozdzierający ciszę tej godziny gwizd parowczyka.

Więc rzuciwszy raz jeszcze na koronkę pałacu, wstąpiłem na ruchomy pomost i za chwilę siedziałem już na rufie statku.

— Avanti! — podał sternik hasło przez tubę w czeluście kotłowni i vaporetto wyzwolone z uwięzi zaczęło rozgarniać sztabą leniwe wody.

Podróż moja nie miała trwać długo: wysiadałem na najbliższym przystanku, S. Staë. Statek minął były dom patrycjusza Teodora Correr i założone przezeń Museo Civico, minął stary śpichlerz Republiki, pałace Erizzo, Grimani della Vida i Fontana i dotarłszy do linii Palazzo Tron, zwrócił się dziobem w prawo ku brzegowi.

— Ferma! — spadł rozkaz z wyżki w środku vaporetta.

Przycichł warkot śruby, ustała oddenna praca kotła i parowczyk przyciągnięty łagodnie liną do burty pontonu zbratał się znów z przystanią w chwilowym uścisku.

Przepchawszy się szczęśliwie przez zastęp pasażerów, stanąłem na bulwarze przybrzeża. Stąd do Galleria d'Arte Moderna w pałacu Pesaro, celu mojej wędrówki, było już niedaleko. Przeszedłem krótki, ponad rio di Mocenigo gibkim łukiem rozpięty ponticello i znalazłem się na Fondamenta Pesaro.

Cicho tu było jakoś o tej porannej godzinie i plusk fali wdzierający się leniwo na omszałe stopnie tarasu rozbrzmiewał wyraźnie w podsieniach pałacu.

Wszedłem na pierwsze piętro. U wejścia do galerii spotkały mnie osowiałe i niechętne spojrzenia funkcjonariuszy, którzy zdawali się mieć mi za złe, że im przerywam dolce far niente żądając biletu.

Wpuszczono mnie do wnętrza. W salonach pustki: tu i tam błąkało się kilku stranieri z baedekerami w ręku, a jakaś koścista miss w cwikierze pożerała oczyma ponętny akt męski. Uwagę moją zaprzątnęła grupa Mieszczan z Calais Augusta Rodina. Gdy po pewnym czasie oderwałem wzrok od rzeźby i spojrzałem w głąb najbliższej sali, spostrzegłem przed jednym z obrazów młodą piękną damę. Profil jej, subtelny a zdecydowany, z orlikowatym nosem, odcinał się na tle silnie oświetlonej przez słońce ściany wyraźnie i mocno. Krucze, połyskami metalu grające włosy okalały twarz smagłą, pociągłą, z parą ciemnoorzechowych, ognistych oczu. Spojrzenie ich jedyne, niezapomniane łączyło w sposób przedziwny kobiecą słodycz ze stalowymi błyskami nieugiętej woli: w momentach gniewu oczy te musiały być straszne. Z tą doskonale piękną, patrycjuszowską głową harmonizowała wybornie wysmukła i giętka kibić, której linie przeglądały dyskretnie a kusząco przez czarną, pełną spokojnej elegancji i smaku tualetę. A na tle tej wyrafinowanie prostej i skromnej sukni wykwitał jak płomień szal pomarańczowy i zlewał się w barwną symfonię z dużą, herbacianą różą wpiętą we włosy.

Cudna kobieta! — pomyślałem, przestępując próg sali. Odwróciła się i po raz pierwszy spotkały się nasze spojrzenia: jej — trochę roztargnione, potem badawcze, wreszcie zaintrygowane — moje — hołdownicze i podziwem brzemienne. Na ustach jej zaświtał zarys uśmiechu i zgaszony wolą rozwiał się powoli bez śladu; obojętne, aksamitne oczy przeniosły znów łaskę spojrzenia na obraz Fragiacoma Kutry rybackie podczas sztormu.

I wtedy przyszedł mi w pomoc szczęśliwy przypadek.

Już gdy mijałem ją ze ściśniętym sercem i uczuciem zawodu, książka, którą trzymała w ręku, wysunęła się z palców i upadła na posadzkę koło mnie. Błyskawicznym ruchem schyliłem się po nią i odczytałem tytuł: — El secreto del acueducto — por Ramón Gómez de la Serna.

To Hiszpanka — pomyślałem i z ukłonem zwracając jej własność, zapytałem:

— Dispense V. — Este libro pertence a V. No es verdad?

Spojrzała przyjemnie zdziwiona i odbierając książkę, odpowiedziała w tymże języku:

— Pan mówi po hiszpańsku. Może jest pan moim rodakiem?

— Nie, łaskawa pani — odparłem — jestem Polakiem, lecz nie jest mi obcym język szlachetnych synów Kastylii.

Znajomość była zawarta. I potoczyła się między nami rozmowa żywa a malownicza, bo i ona lubiała styl trochę kwiecisty, w kunszt słowa bogaty, i ja urzeczony czarem jej postaci mimo woli dobierałem zwrotów barwnych, jak motyle skrzydlatych.

Donia Inez de Torre Orpega rodem z Estramadury była od kilku lat wdową. Większą część roku spędzała w Madrycie u starszej siostry zamężnej za jakimś dworskim dostojnikiem, a tylko na miesiące letnie przyjeżdżała w odwiedziny do krewnych w Wenecji. O Polsce i Polakach wiedziała niewiele i z zajęciem słuchała moich informacji. Gdy w pół godziny potem opuściliśmy galerię obrazów i znaleźliśmy się na bulwarze Fondamenta Pesaro, byliśmy już dobrymi znajomymi.

— Dokąd się pan teraz wybiera? — zagadnęła. — Pora jeszcze za wczesna na obiad, lecz stosowna na drugie śniadanie. Czy nie zechciałby go pan spożyć w moim towarzystwie gdzieś w jakiejś restauracji z widokiem na Ponte Rialto? Lubię bardzo obserwować go w godzinach porannych.

Byłem zachwycony.

— Najlepiej będzie — zaproponowałem — jeżeli wstąpimy do Corvo Nero opodal przystanka vaporettów.

— Wybornie. Proszę zatem podać mi rękę i sprowadzić do gondoli.

Spojrzałem trochę zdziwiony:

— Na razie nie widzę żadnej. Musimy trochę zaczekać, aż któraś podpłynie.

Odpowiedziała srebrzystym śmiechem:

— Mój Beppo nie każe nam długo czekać. Oto już poznał mnie z dala po głosie i zbliża się ku nam na swej „Rondinelli”.

I rzeczywiście, spoza węgła bulwaru wychylił się dziób „Jaskółeczki”, która przywarłszy czarnym podbrzuszem do wód kanaliku między pałacem Pesaro a Corner della Regina, przyczaiła się tam na chwilę i tylko czekała na hasło.

— Beppo Gualcioni, mój nadworny gondoliere — przedstawiła mi z miną pół serio, pół buffo swego przewoźnika — stary, długoletni sługa domu Ramorinów, mych krewnych.

I wsiedliśmy do łodzi.

Gondola donii Inez była istnym cackiem. Smukła, zgrabna i zwrotna jak fryga, z ślicznie rzeźbionym dzióbem w kształcie szyi łabędziej, kołysała się na fali jak kolebka królewskiego panięcia. Oparci plecyma o poduszki siedzeń z ciemnozielonego pluszu, pod osłoną niskiego, w złote frędzle strojonego baldachimu, który tutaj felze zowią, płynęliśmy jakby w nieskończoność, zasłuchani w rytmikę wiosła.

Rozwiały się doszczętnie woale mgły i pod turkusowym kloszem nieba rozwinęła się bajecznie kolorowa perspektywa Canal Grande. Jej dominantą były trzy barwy: czarna, dżetowa wody, biała domów i pomarańczowa żaluzji i pozapuszczanych stor. Zmieszane ze sobą te trzy kolory, stopione powinowactwem szczęśliwego doboru — były jak dźwięk jedyny i konieczny, jak wyraz tajemny ukrytej gdzieś głęboko duszy tego miasta. I wszystko było przesiąknięte tym naczelnym, suwerennym tonem, wszystko rozdrganą w bezlik dreszczy jedną struną — złotym monokordem, któremu na imię — Wenecja.

Jak przez sen przesuwały się mimo naszej łodzi arcytwory weneckiej architektury, te koronkowe pałace i domy, z których niemal każdy chlubił się dziełami dłuta i pędzla wielkich artystów. Lipcowe słońce wyzłacało miedzią i cynobrem dumne, arystokratyczne frontony i przyczółki, rozświecało mrokiem wieków nasiąkłe podziemia i kolumnady, spływało palącą pieszczotą na zielone oazy ogrodowych teras i winoroślą otulonych loggii.

Przepłynęliśmy mimo pałacu Ca d'Oro, najozdobniejszego gotyku dawnej Republiki, minęliśmy Segredo, Michiel dalle Colonne i Morosini i znaleźliśmy się na linii Rybiego Targu. Odór wodnej żywizny, płynący z głębi hali targowej, ogarnął nas duszącym wyziewem. Peschiera w pełnym toku porannego ruchu tętniła gwarem i zgiełkiem.

Donia Inez przytknęła do nosa chusteczkę i patrząc na mnie z uśmiechem, wdychiwała zapach perfumy. Gondola była już na wysokości Przystani Jarzynowej. Znużone orgią światła oczy spoczęły z ulgą na zieleni główek kapusty, kalafiorów, selerów, pietruszek i marchwianej naci.

— Jaki kontrast między tym prozaicznym, choć tak ożywczym widokiem a wyrafinowanym pięknem pałaców — zauważyła donia de Orpega.

— Rzeczywiście — przyznałem — i mnie to zawsze uderza, ilekroć mijam Erberia. Trudno, nie może być inaczej; nie można żyć samą kontemplacją dzieł sztuki. Powiedziałbym nawet, że to pomieszanie prozy życia codziennego z poezją sztuki i przeszłości stanowi największy urok tego dziwnego miasta.

Skłoniła głowę na znak zgody. W bliskiej już perspektywie rozpiął się szary, patyną wieków okryty most Ponte Rialto. Kilku zręcznymi uderzeniami wiosła skierował Beppo łódkę ku przeciwnemu brzegowi i przesunąwszy się lewą burtą mimo Fondaco dei Tedeschi, podpłynął pod łuk mostu. Za chwilę wyskakiwałem już z gondoli na oblepione wodną pleśnią schody nabrzeża i podawałem rękę Inezie.

Była godzina 11 rano. Przeszliśmy stację vaporettów Cerva i wciąż trzymając się brzegu kanału, wstąpiliśmy na Riva del Carbon. Ruch był ogromny; nadjeżdżające co kilkanaście minut parowczyki wyrzucały wciąż nowe zastępy pasażerów. Schroniliśmy się w zaciszny zakątek Corvo Nero, małej ustronnej gelateria z widokiem na Rialto. Tu pod skrzydłem płóciennej markizy wydała mi się donia Inez jeszcze piękniejszą; głębokie cienie pod oczyma podkreślały ich słodycz i żar. Patrzyłem na nią bez przerwy. A ona, widząc mój zachwyt, uśmiechała się tylko kącikami ust i cedziła przez perły ząbków oranżadę. Spojrzenie jej senne, lekko rozmarzone błądziło bez celu po tamtym brzegu kanału, potem przerzuciło się na grupę gondol rozkołysaną w przystani i zatrzymało się na łuku Rialto.

— Czy nie przypomina panu trochę florenckiego Ponte Vecchio? — zapytała.

— Tamten jest trójdzielny — odpowiedziałem.

— Chodzi mi o partie górne.

— A tak, oczywiście — przyznałem — oba są zabudowane, zwłaszcza ten we Florencji.

— Te sklepy i bazary, te budy jarmarczne rozbite nad wodą mają w sobie coś tak oryginalnego…

— Przemawiają do przechodnia wieku XX z lapidarną swadą przeszłości. Może chce pani przejść się tamtędy?

— Właśnie chciałam to panu zaproponować; lubię czasem taką przechadzkę pomiędzy pierzejami rozkrzyczanych sklepów.

Opuściliśmy nasz cienisty przytułek i niebawem znaleźliśmy się na łuku mostu. Otoczyła nas atmosfera hali targowej. Wąską uliczkę między dwoma rzędami bazarów wypełniał skłębiony malowniczo tłum. Przeważały kobiety: smukłe, rasowe mieszczanki w charakterystycznych, czarnych szalach z frędzlami. Ich zgrabne, często w ogniste wstążki przystrojone główki pochylały się z zainteresowaniem nad próbkami towarów rozłożonymi na ławkach i ladach, a śliczne o wytwornym rysunku ręce z lubością gładziły postawy jedwabiu, satyny i perkalu; kapryśne, wybredne, brakujące ręce.

Chaosowi barw wtórzył chaos woni: wśród ich zgiełku wybijał się na powierzchnię zapach tanich perfum, szorstki odór juchtu i wnętliwa symfonia zamorskich korzeni.

Szczególniejszymi względami cieszył się bazar z lalkami i sąsiadujący z nim sklep z przyborami tualetowymi; zwłaszcza ten ostatni był stale oblężony przez płeć piękną. Właściciel jego, barczysty, średnich lat mężczyzna, z parą melancholijnie opuszczonych ku dołowi wąsów, przynęcał weneckie strojnisie, przesuwając między opierścienionymi palcami sznury fałszywych pereł, korali i bursztynu lub przesiewając z dłoni w dłoń migotliwe przygarście kolczyków, broszek i manel.

Learn languages from TV shows, movies, news, articles and more! Try LingQ for FREE

Namiętność, 1 Страсть Paixão Passion, 1 Paixão, 1 Страсть, 1

Stefan Grabiński |Grabiński |Grabiński

Namiętność

(L'appassionata) The Passionate Пристрасна

Opowieść wenecka Venetian tale|Venetian |veneziana A Venetian Tale Um conto veneziano

Nad sestiere di Cannareggio, w samym sercu laguny, wisiała lekka, ledwo dostrzegalna mgła. |sestiere||Cannareggio|||heart|the lagoon||a light||| ||do|Cannaregio|||||pairava|leve|mal mal visível|quase invisível| Above the sestiere of Cannareggio, in the very heart of the lagoon, a light, barely noticeable mist hung. Uma névoa ligeira, quase impercetível, pairava sobre o sestiere di Cannareggio, no coração da lagoa. W blaskach lipcowego słońca przecedzanych przez ten najsubtelniejszy z woali drzemały senne wody Canal Grande, a w nich, jak wyczarowane z bajki, nieprawdopodobnie piękne przeglądały się pałace, wille, domy i kościoły. |in the rays||||||||||||Grand Canal|Grand||||||||||||palaces|villas||| ||de julho||filtradas|||||véus|dormiam|sonolentas||Canal Grande|Canal Grande|||||como encantados|||||refletiam-se||palácios|villas|casas|| In the glow of the July sun filtered through this subtlest of veils, the sleepy waters of the Grand Canal dozed, and in them, as if conjured from a fairy tale, impossibly beautiful palaces, villas, houses, and churches reflected. I widziało się wszystko niby miraż złocisty, powołany do życia przez przepyszną fantazję, niby obraz senny utkany z marzeń artysty w chwilę dziwnej, twórczej szczodroty. ||||||||||||imagination|||||||of the artist||||creative| And everything was seen like a golden mirage, brought to life by exquisite fantasy, like a dreamlike image woven from the artist's dreams in a moment of strange, creative generosity.

Tylko fala przybrzeżna z cichym chlupotem roztrącająca stopnie schodów, tylko piosenka gondoliera, co przejechał mimo w żałobnej swej łodzi, budziły z zadumy olśnienia i kazały stwierdzać ten ponad wszystko radosny fakt, że jestem naprawdę w Wenecji… |||||||||||of the gondolier||||||||||thoughtfulness||||||||joyful||||||Venice Only the shoreline wave with its quiet splashing breaking against the steps, only the song of the gondolier, who passed by in his mourning boat, awakened the dazzlements from contemplation and made me affirm that this joyful fact above all: that I am truly in Venice...

Tak to rozkochany w mieście dożów, pijany czarem architektury i smętkiem czarnych, tajemniczych wód, czekałem w ten cudowny poranek na vaporetto które miało mnie przewieźć na tamtą stronę Wielkiego Kanału. ||||||drunk|the charm|of architecture||||||||||||||||||||| Thus, enamored with the city of the doges, intoxicated by the charm of architecture and the melancholy of the black, mysterious waters, I waited on that wonderful morning for the vaporetto that was to take me across the Grand Canal. Poza mną był stary, połowy XVIII wieku sięgający kościół S. Marcuola z małym dziedzińcem przed bramą wchodową, po lewej, po drugiej stronie wąskiego rio może najwspanialszy po siedzibie dożów pałac Vendramin-Calergi, ten sam, w którym ostatnie swe tchnienie oddał wielki twórca Nibelungów. ||||||||||||||||||||||||||||||Vendramin|Calergi||||||||||creator|Nibelungs Besides me was the old church of S. Marcuola, dating back to the mid-18th century, with a small courtyard in front of the entrance gate, on the left; on the other side of the narrow rio perhaps the most magnificent palace after the Doges' residence, the Vendramin-Calergi palace, the same one where the great creator of the Nibelungs took his last breath. Właśnie gdy błądząc spojrzeniem po jego fasadzie odczytywałem dewizę: „Non nobis — Domine — Non nobis”, rozległ się przeciągły, trochę szorstko rozdzierający ciszę tej godziny gwizd parowczyka. ||||||facade|I was reading||Not|not to us|Lord|not|to us|sounded||||roughly|piercing|the silence||of the hour||locomotive whistle Just as I was wandering my gaze over its facade reading the motto: 'Non nobis — Domine — Non nobis', a long, somewhat harsh whistle of a steamboat pierced the silence of that hour.

Więc rzuciwszy raz jeszcze na koronkę pałacu, wstąpiłem na ruchomy pomost i za chwilę siedziałem już na rufie statku. ||||||palace|I stepped||movable|platform||||I was sitting|||stern| So, casting one more glance at the lace of the palace, I stepped onto the moving platform and in a moment I was already sitting at the stern of the ship.

— Avanti! forward — podał sternik hasło przez tubę w czeluście kotłowni i vaporetto wyzwolone z uwięzi zaczęło rozgarniać sztabą leniwe wody. |the helmsman|the password||the tube||the depths||||liberated||the tether|began to|stirring up|the pole|lazy| The helmsman called the password through the tube in the depths of the boiler room and the vaporetto, freed from its shackles, began to stir the lazy waters with its bow.

Podróż moja nie miała trwać długo: wysiadałem na najbliższym przystanku, S. Staë. |||||||||||S. Staë My journey was not supposed to last long: I was getting off at the next stop, S. Staë. Statek minął były dom patrycjusza Teodora Correr i założone przezeń Museo Civico, minął stary śpichlerz Republiki, pałace Erizzo, Grimani della Vida i Fontana i dotarłszy do linii Palazzo Tron, zwrócił się dziobem w prawo ku brzegowi. The ship|||||Theodore|Correr||||Museum|Civic||||||Erizzo|Grimani|of the|Vida||Fontana||||||||||||| The ship passed the former home of the patrician Teodoro Correr and the Civic Museum established by him, passed the old granary of the Republic, the palaces of Erizzo, Grimani della Vida, and Fontana, and upon reaching the line of Palazzo Tron, turned its bow to the right towards the shore.

— Ferma! Farm — spadł rozkaz z wyżki w środku vaporetta. fell||||||vaporetta A command fell from above in the middle of the vaporetto.

Przycichł warkot śruby, ustała oddenna praca kotła i parowczyk przyciągnięty łagodnie liną do burty pontonu zbratał się znów z przystanią w chwilowym uścisku. quieted||||||of the boiler|||||||||||||||| The roar of the screw quieted down, the boiler's exhaust work came to a stop, and the little steamer, gently pulled by a rope to the side of the pontoon, embraced the dock in a momentary hug.

Przepchawszy się szczęśliwie przez zastęp pasażerów, stanąłem na bulwarze przybrzeża. |||||passengers|||| Having successfully pushed my way through a crowd of passengers, I stood on the waterfront boulevard. Stąd do Galleria d'Arte Moderna w pałacu Pesaro, celu mojej wędrówki, było już niedaleko. ||Gallery|of Art|Modern||||||||| From here to the Galleria d'Arte Moderna in the Pesaro Palace, which was the goal of my journey, was not far away. Przeszedłem krótki, ponad rio di Mocenigo gibkim łukiem rozpięty ponticello i znalazłem się na Fondamenta Pesaro. ||||||||||||||Fondamenta|Pesaro I crossed a short, flexible arch over the rio di Mocenigo and found myself on Fondamenta Pesaro.

Cicho tu było jakoś o tej porannej godzinie i plusk fali wdzierający się leniwo na omszałe stopnie tarasu rozbrzmiewał wyraźnie w podsieniach pałacu. ||||||||||||||||||||||of the palace It was quiet somehow at this morning hour and the splash of the wave lazily creeping onto the mossy steps of the terrace echoed clearly in the porticoes of the palace.

Wszedłem na pierwsze piętro. U wejścia do galerii spotkały mnie osowiałe i niechętne spojrzenia funkcjonariuszy, którzy zdawali się mieć mi za złe, że im przerywam dolce far niente żądając biletu. ||||||||||of the officers||||||||||||||demanding|

Wpuszczono mnie do wnętrza. W salonach pustki: tu i tam błąkało się kilku stranieri z baedekerami w ręku, a jakaś koścista miss w cwikierze pożerała oczyma ponętny akt męski. Uwagę moją zaprzątnęła grupa Mieszczan z Calais Augusta Rodina. ||||||Calais||Rodin Gdy po pewnym czasie oderwałem wzrok od rzeźby i spojrzałem w głąb najbliższej sali, spostrzegłem przed jednym z obrazów młodą piękną damę. Profil jej, subtelny a zdecydowany, z orlikowatym nosem, odcinał się na tle silnie oświetlonej przez słońce ściany wyraźnie i mocno. ||||||||contrasted||||||||||| Krucze, połyskami metalu grające włosy okalały twarz smagłą, pociągłą, z parą ciemnoorzechowych, ognistych oczu. |||playing|hair||face|sunken|||||| Spojrzenie ich jedyne, niezapomniane łączyło w sposób przedziwny kobiecą słodycz ze stalowymi błyskami nieugiętej woli: w momentach gniewu oczy te musiały być straszne. Z tą doskonale piękną, patrycjuszowską głową harmonizowała wybornie wysmukła i giętka kibić, której linie przeglądały dyskretnie a kusząco przez czarną, pełną spokojnej elegancji i smaku tualetę. |||||||||||||||||||||calm|elegance|||the toilet A na tle tej wyrafinowanie prostej i skromnej sukni wykwitał jak płomień szal pomarańczowy i zlewał się w barwną symfonię z dużą, herbacianą różą wpiętą we włosy. ||||||||||||||||||||||tea||||

Cudna kobieta! wonderful| — pomyślałem, przestępując próg sali. |stepping|| Odwróciła się i po raz pierwszy spotkały się nasze spojrzenia: jej — trochę roztargnione, potem badawcze, wreszcie zaintrygowane — moje — hołdownicze i podziwem brzemienne. ||||||||||||||||intrigued||||| Na ustach jej zaświtał zarys uśmiechu i zgaszony wolą rozwiał się powoli bez śladu; obojętne, aksamitne oczy przeniosły znów łaskę spojrzenia na obraz Fragiacoma Kutry rybackie podczas sztormu. ||||outline|||the extinguished||||||||||||||||Fragiacoma||||storm

I wtedy przyszedł mi w pomoc szczęśliwy przypadek.

Już gdy mijałem ją ze ściśniętym sercem i uczuciem zawodu, książka, którą trzymała w ręku, wysunęła się z palców i upadła na posadzkę koło mnie. ||I passed|||||||||||||||||||||| Błyskawicznym ruchem schyliłem się po nią i odczytałem tytuł: — El secreto del acueducto — por Ramón Gómez de la Serna. |||||||||El|secret||aqueduct|by|Ramón|Gómez|||Serna

To Hiszpanka — pomyślałem i z ukłonem zwracając jej własność, zapytałem: |||||||||I asked

— Dispense V. dispense| — Este libro pertence a V. No es verdad? this|book|belongs|||||truth

Spojrzała przyjemnie zdziwiona i odbierając książkę, odpowiedziała w tymże języku: ||surprised|||||||

— Pan mówi po hiszpańsku. Może jest pan moim rodakiem?

— Nie, łaskawa pani — odparłem — jestem Polakiem, lecz nie jest mi obcym język szlachetnych synów Kastylii. |||||||||||||sons|Castile

Znajomość była zawarta. I potoczyła się między nami rozmowa żywa a malownicza, bo i ona lubiała styl trochę kwiecisty, w kunszt słowa bogaty, i ja urzeczony czarem jej postaci mimo woli dobierałem zwrotów barwnych, jak motyle skrzydlatych. ||||||||||||liked|||floral||the art||||||||||||||||

Donia Inez de Torre Orpega rodem z Estramadury była od kilku lat wdową. Donia|Inez||Torre|Orpega|||Extremadura||||| Większą część roku spędzała w Madrycie u starszej siostry zamężnej za jakimś dworskim dostojnikiem, a tylko na miesiące letnie przyjeżdżała w odwiedziny do krewnych w Wenecji. O Polsce i Polakach wiedziała niewiele i z zajęciem słuchała moich informacji. Gdy w pół godziny potem opuściliśmy galerię obrazów i znaleźliśmy się na bulwarze Fondamenta Pesaro, byliśmy już dobrymi znajomymi. |||||we left|||||||||||||

— Dokąd się pan teraz wybiera? — zagadnęła. — Pora jeszcze za wczesna na obiad, lecz stosowna na drugie śniadanie. Czy nie zechciałby go pan spożyć w moim towarzystwie gdzieś w jakiejś restauracji z widokiem na Ponte Rialto? |||||consume|||||||||||| Lubię bardzo obserwować go w godzinach porannych.

Byłem zachwycony.

— Najlepiej będzie — zaproponowałem — jeżeli wstąpimy do Corvo Nero opodal przystanka vaporettów.

— Wybornie. чудово Proszę zatem podać mi rękę i sprowadzić do gondoli. ||||||||gondola

Spojrzałem trochę zdziwiony:

— Na razie nie widzę żadnej. Musimy trochę zaczekać, aż któraś podpłynie.

Odpowiedziała srebrzystym śmiechem:

— Mój Beppo nie każe nam długo czekać. |Beppo||||| Oto już poznał mnie z dala po głosie i zbliża się ku nam na swej „Rondinelli”. |||||||||||||||Rondinelli

I rzeczywiście, spoza węgła bulwaru wychylił się dziób „Jaskółeczki”, która przywarłszy czarnym podbrzuszem do wód kanaliku między pałacem Pesaro a Corner della Regina, przyczaiła się tam na chwilę i tylko czekała na hasło. ||||||||||||||||||||Corner||Regina||||||||||the password

— Beppo Gualcioni, mój nadworny gondoliere — przedstawiła mi z miną pół serio, pół buffo swego przewoźnika — stary, długoletni sługa domu Ramorinów, mych krewnych. |Gualcioni||||||||||||||||||||

I wsiedliśmy do łodzi. |||boat

Gondola donii Inez była istnym cackiem. Gondola|of Doni|||| Smukła, zgrabna i zwrotna jak fryga, z ślicznie rzeźbionym dzióbem w kształcie szyi łabędziej, kołysała się na fali jak kolebka królewskiego panięcia. slim|||||||||||||||||||a cradle|| Oparci plecyma o poduszki siedzeń z ciemnozielonego pluszu, pod osłoną niskiego, w złote frędzle strojonego baldachimu, który tutaj felze zowią, płynęliśmy jakby w nieskończoność, zasłuchani w rytmikę wiosła. leaning|||the cushions||||||||||||||||||||||||

Rozwiały się doszczętnie woale mgły i pod turkusowym kloszem nieba rozwinęła się bajecznie kolorowa perspektywa Canal Grande. The fog's veils|||||||||||||||| Jej dominantą były trzy barwy: czarna, dżetowa wody, biała domów i pomarańczowa żaluzji i pozapuszczanych stor. Zmieszane ze sobą te trzy kolory, stopione powinowactwem szczęśliwego doboru — były jak dźwięk jedyny i konieczny, jak wyraz tajemny ukrytej gdzieś głęboko duszy tego miasta. |||||||||selection||||||||||||||| I wszystko było przesiąknięte tym naczelnym, suwerennym tonem, wszystko rozdrganą w bezlik dreszczy jedną struną — złotym monokordem, któremu na imię — Wenecja. ||||||sovereign|||||||||||||| ||||||||||||||||монокордом||||

Jak przez sen przesuwały się mimo naszej łodzi arcytwory weneckiej architektury, te koronkowe pałace i domy, z których niemal każdy chlubił się dziełami dłuta i pędzla wielkich artystów. Lipcowe słońce wyzłacało miedzią i cynobrem dumne, arystokratyczne frontony i przyczółki, rozświecało mrokiem wieków nasiąkłe podziemia i kolumnady, spływało palącą pieszczotą na zielone oazy ogrodowych teras i winoroślą otulonych loggii. ||||||||||підпірки|||||||||||||||||||

Przepłynęliśmy mimo pałacu Ca d'Oro, najozdobniejszego gotyku dawnej Republiki, minęliśmy Segredo, Michiel dalle Colonne i Morosini i znaleźliśmy się na linii Rybiego Targu. Odór wodnej żywizny, płynący z głębi hali targowej, ogarnął nas duszącym wyziewem. Peschiera w pełnym toku porannego ruchu tętniła gwarem i zgiełkiem.

Donia Inez przytknęła do nosa chusteczkę i patrząc na mnie z uśmiechem, wdychiwała zapach perfumy. Gondola była już na wysokości Przystani Jarzynowej. Znużone orgią światła oczy spoczęły z ulgą na zieleni główek kapusty, kalafiorów, selerów, pietruszek i marchwianej naci.

— Jaki kontrast między tym prozaicznym, choć tak ożywczym widokiem a wyrafinowanym pięknem pałaców — zauważyła donia de Orpega.

— Rzeczywiście — przyznałem — i mnie to zawsze uderza, ilekroć mijam Erberia. Trudno, nie może być inaczej; nie można żyć samą kontemplacją dzieł sztuki. Powiedziałbym nawet, że to pomieszanie prozy życia codziennego z poezją sztuki i przeszłości stanowi największy urok tego dziwnego miasta.

Skłoniła głowę na znak zgody. W bliskiej już perspektywie rozpiął się szary, patyną wieków okryty most Ponte Rialto. Kilku zręcznymi uderzeniami wiosła skierował Beppo łódkę ku przeciwnemu brzegowi i przesunąwszy się lewą burtą mimo Fondaco dei Tedeschi, podpłynął pod łuk mostu. Za chwilę wyskakiwałem już z gondoli na oblepione wodną pleśnią schody nabrzeża i podawałem rękę Inezie.

Była godzina 11 rano. Przeszliśmy stację vaporettów Cerva i wciąż trzymając się brzegu kanału, wstąpiliśmy na Riva del Carbon. Ruch był ogromny; nadjeżdżające co kilkanaście minut parowczyki wyrzucały wciąż nowe zastępy pasażerów. Schroniliśmy się w zaciszny zakątek Corvo Nero, małej ustronnej gelateria z widokiem na Rialto. Tu pod skrzydłem płóciennej markizy wydała mi się donia Inez jeszcze piękniejszą; głębokie cienie pod oczyma podkreślały ich słodycz i żar. Patrzyłem na nią bez przerwy. A ona, widząc mój zachwyt, uśmiechała się tylko kącikami ust i cedziła przez perły ząbków oranżadę. |||||||||||||||апельсиновий напій Spojrzenie jej senne, lekko rozmarzone błądziło bez celu po tamtym brzegu kanału, potem przerzuciło się na grupę gondol rozkołysaną w przystani i zatrzymało się na łuku Rialto.

— Czy nie przypomina panu trochę florenckiego Ponte Vecchio? — zapytała.

— Tamten jest trójdzielny — odpowiedziałem. ||тридільний|

— Chodzi mi o partie górne.

— A tak, oczywiście — przyznałem — oba są zabudowane, zwłaszcza ten we Florencji.

— Te sklepy i bazary, te budy jarmarczne rozbite nad wodą mają w sobie coś tak oryginalnego…

— Przemawiają do przechodnia wieku XX z lapidarną swadą przeszłości. Może chce pani przejść się tamtędy?

— Właśnie chciałam to panu zaproponować; lubię czasem taką przechadzkę pomiędzy pierzejami rozkrzyczanych sklepów. ||||||||прогулянку|||гомінких|

Opuściliśmy nasz cienisty przytułek i niebawem znaleźliśmy się na łuku mostu. Otoczyła nas atmosfera hali targowej. Wąską uliczkę między dwoma rzędami bazarów wypełniał skłębiony malowniczo tłum. Przeważały kobiety: smukłe, rasowe mieszczanki w charakterystycznych, czarnych szalach z frędzlami. Ich zgrabne, często w ogniste wstążki przystrojone główki pochylały się z zainteresowaniem nad próbkami towarów rozłożonymi na ławkach i ladach, a śliczne o wytwornym rysunku ręce z lubością gładziły postawy jedwabiu, satyny i perkalu; kapryśne, wybredne, brakujące ręce.

Chaosowi barw wtórzył chaos woni: wśród ich zgiełku wybijał się na powierzchnię zapach tanich perfum, szorstki odór juchtu i wnętliwa symfonia zamorskich korzeni.

Szczególniejszymi względami cieszył się bazar z lalkami i sąsiadujący z nim sklep z przyborami tualetowymi; zwłaszcza ten ostatni był stale oblężony przez płeć piękną. Właściciel jego, barczysty, średnich lat mężczyzna, z parą melancholijnie opuszczonych ku dołowi wąsów, przynęcał weneckie strojnisie, przesuwając między opierścienionymi palcami sznury fałszywych pereł, korali i bursztynu lub przesiewając z dłoni w dłoń migotliwe przygarście kolczyków, broszek i manel.